Maururu
To był najdłuższy pobyt w jednym miejscu w trakcie naszej dziewięciomiesięcznej podróży. I pierwszy raz nie chciałam jechać dalej. Zajęci byliśmy na zmianę włażeniem na okoliczne góry lub schodzeniem pod wodę (rekiny, płaszczki, żółwie i zatrzęsienie ryb), z przerwą na wycieczkę do lokalnego centrum kultury. Obawiałam się pułapki na turystów i z radością odkryłam swoją pomyłkę. Obejrzeliśmy piękne przedstawienie o historii Polinezji, ze wspaniałymi strojami – różnymi, jak różne są wyspy Polinezji. Jak zabrali się za hakę to normalnie dreszcze, gęsia skórka i oczy się pocą. Poza tym Polinezyjczycy są piękni, wzruszają mnie babcie-płaszczki takie jak z Vaiany – starsze panie z siwym warkoczem i kwiatem za uchem. Nigdy w życiu nie widziałam też tylu tatuaży i pewnie, gdybym została tu nieco dłużej wróciłabym ze swoim.
Nieprawdopodobne widoki, spokój i rytm życia zgodny ze słońcem. Przyroda taka, że brak słów – ta na na ziemi i ta pod wodą. Ludzie uśmiechają się do siebie i mówią dzień dobry. Szymonowi chyba też się udzieliła moja euforia, bo pewnego dnia pyta – mamo, a może weźmiemy resztę naszego budżetu i kupimy tu ziemię? Będę mieszkał w domku na drzewie i posadzimy różne owoce. Och synku, cały budżet naszej podróży (który wcale nie jest tak wysoki, jak się niektórym może wydawać) nie wystarczyłby na to. Dostałam rozpisany na kartce plan, gdzie będzie stał dom i które drzewa posadzimy (dom będzie na dużym mangowcu).
Ale w sumie… skoro udało nam się zorganizować tę podróż to może kiedyś zamieszkamy na Mo’orei, kto wie. 🙂