Piątek trzynastego to dobry dzień – między innymi dlatego, że właśnie w piątek trzynastego syn Szymon przyszedł na świat. Facebook przypomniał mi, że tego dnia kleiłam byłam torty urodzinowe z masy cukrowej – był z ośmiornicą, był z żółwiem morskim. W tym roku tort okazał się zupełnie nieistotny, gdyż postanowiliśmy oglądać morskie stwory i głębiny na
żywo. A wszystko dlatego, że z racji wieku, Szymona wiele omija. Mamo! to nieferowe, że jestem ciągle najmłodszy! Nurkowanie z butlą można ćwiczyć od 10 roku życia, podwodny spacer w hełmie zdaje się, że od 8 lat. Połowa atrakcji z Caseli wymaga min 140cm wzrostu, bryndza, naprawdę życie jest nie ferowe.
Pojechaliśmy na północ, w Trou Aux Biches wsiedliśmy na łódź, która mieści max 10 osób i ma okrągłe okienka, jak w pralce i poszło…. Zanurzyliśmy się na 35m, chociaż równie dobrze mogłoby być dziesięć albo sto, wszystko Ci jedno, kiedy wokół tylko wielki błękit – nie ma żadnego punktu odniesienia, odległości, nic. Dopiero, kiedy pojawia się dno oceanu, zaczynasz dostrzegać szczegóły. Pod wodą oglądamy rafę i wraki statków, Szymon z przejęcia mówi non stop, ja chyba też. Jest jak w „Gdzie jest Nemo?” i „Rybki z ferajny” naraz, obłędnie.
W naszym nowym domu w Black River jest sporo zwierząt. W poprzednim też było, ale te są przyjemniejsze w odbiorze. Przede wszystkim jaszczurki. Duże, małe, czerwone i jadowicie zielone, szare, ciapkowane, każde. Jeśli padną, natychmiast pojawiają się hordy mrówek i zostaje jaszczuropodobna wydmuszka. Poza jaszczurkami, najbarwniejszymi sąsiadami są ptaki. Pisałam o nich na początku, jeszcze w poprzednim miejscu, ale tu jest jak w ptaszarni. Są głośne, nie boją się, obsiadają porastające werandę bugenwile, siadają na krzesłach i stołach. Przy porannych spacerach udało mi się pary razy spotkać mangusty. Jeśli nie patrzysz pod nogi, tylko bardziej w niebo, to po zmierzchu zawsze da się słyszeć skrzeczenie i pojawiają się nietoperze. Małe włochate kulki ze skórzanymi dodatkami, ale jak lecą na głową, rozmiarem przypominają bardziej mewy lub rybitwy.
Spacery na plażę w okolicach zachodzącego słońca oznacza zawsze spotkanie z krabami i innymi stworami posiadającymi skorupę lub muszlę. Raz zdarzyło nam się spotkać dość pokaźną rybę, albo raczej to co z niej zostało, kiedy pożywiły się nią kraby. Syni, wydłubali jej zębatą szczękę i zabrali do domu jako trofeum.
Last, but not least, jest jeszcze zwierzyna obecna w parkach. Niemal w każdym są
żółwie olbrzymie. Szymon, który piłuje nas od dłuższego czasu o własne zwierzątko, z upodobaniem integruje się z ze wszystkimi, nie ważne, czy mają łuski, skorupę, pióra czy futro (mamo, a czy mógłbym wziąć do domu mangustę i kraba? pogłaskałem go w szczypce!). I powiem Wam, że to jest jedna ze wspanialszych rzeczy w byciu tutaj. Przyroda jest nachalna, rozbuchana, włazi wszędzie. Obserwowanie jej oraz tego, jak dzieciary bratają się i odkrywają sprawia mi ogromną radość.