weekendowi turyści
Właściwie można powiedzieć, że jesteśmy zupełnie nowymi ludźmi. Stara skóra zeszła z nas wszystkich, mamy nowe nosy i ramiona. Za nami pierwsze kryzysy, kiedy Tytus miał wszystko w poprzek, Szymon pytał kiedy wrócimy do Polski. Ja miałam też swój słabszy dzień, kiedy sieć odmawiała mi współpracy i nie mogłam się z nikim skomunikować, syni skakali sobie do oczu lub generowali nadprogramową ilość decybeli. Schemat dni roboczych chwilowo się utarł. Poważny pan z teczką wychodzi ok. 8ej, przychodzi Arianne, ćwiczenia, lekcje, odpalam komputer i probuję pogodzić pracę z faktem, że trzeci tydzień siedzi mi nad głową dwóch małolatów. We wtorek chłopaki jadą do West Coast pisać assessment, więc trzymajcie kciuki!
W soboty zazwyczaj zwiedzamy, niedziela dzień święty – byczymy się na plaży.
Ostatniej soboty pojechaliśmy do parku Casela, niedaleko Flic en Flac. Kilka osób zachwalało, że takie fantastyczne miejsce, lepsze niż La Vanille. Miejsce rzeczywiście fajne – zwłaszcza dla dzieciarów. Ogromny teren, którego nie da się chyba obejrzeć za jednym podejściem, oferujący mnóstwo aktywności, od łowienia ryb, karmienia zwierząt po górskie wspinaczki, quady i kanioning. Sporo z tych aktywności jest dla starszych dzieciaków (metr pisiąt w górę) , więc ze względu na Szymka daliśmy spokój. W Caseli zachwycająca jak zawsze przyroda, możliwość obejrzenia z bliska barwnych ptaków czy wielkich kotów robi na mnie zawsze ogromne wrażenie. Jest to jednak przedsięwzięcie dużo bardziej komercyjne niż La Vanille. Dzieciom podobała sie bardziej Casela, staruchom to drugie.
W niedzielę pojechaliśmy na plażę w Trou Aux Biches, podobno drugą najładniejszą plażę na wyspie. Trou Aux Biches to głównie resorty. Jadąc przez nie mijasz tylko kolejne wysokie mury.Kolejny raz przekonałam się, że to co w rankingach zajmuje wysokie miejsca, w moim niekoniecznie. Plaża dość wąska, obstawiona przez hotele, gdzie wzdłuż trawników przechadzają się umundurowani ochroniarze i przeganiają lokalsów, którzy spróbowali się rozłożyć na skrawku trawnika, sporo sprzedawców paciorków, szmat i ananasów. Szczęśliwie są zupełnie nieuciążliwi, w porównaniu z tymi, których zapamiętałam z Kenii i Zanzibaru są właściwie subtelni, życzą Ci miłego dnia i zostawiają Cię w spokoju.
Z miejsc, które chciałabym tu jeszcze zobaczyć jest z pewnością ogród botaniczny w Pamplemousse (zaczyna nam się tu wiosna i przyroda szaleje jeszcze bardziej), hinduską świątynię a Grand Bassin (najbardziej w trakcie święta Diwali, które będzie w listopadzie) i będzie można ze spokojnym sumieniem oddać się nauce nurkowania, w przypadku Szymona może się uda podwodny spacer.