Miesiąc pękł jak z bicza strzelił i drugi już w zasadzie też. Nawet nie zauważyłem kiedy, bo dni mijaja szybko, szybciej nawet niż weekendy. Tyle, że codzienność nie jest szara, świeci słońce, jest ciepło, a codziennie rano trafiaja sie widoki.
Poza tym przestawiłem się już trochę na lokalny styl jazdy, więc pewnie będzie zabawnie po powrocie do Polski. Lokalsi jeżdżą zupełnie inaczej. Klakson może nie jest tak często w użyciu, jak w Gruzji, ale zdarza się. Głównie jako „cześć”, albo „jadę, jadę, jeżeli stoisz za rogiem, to się nie wysuwaj”. To drugie akurat jest ważne, bo w wielu mniejszych miejscowościach nie ma instytucji chodnika ani pobocza. Po prostu na skraju drogi zaczyna się czyjś teren, często ogrodzony murem lub żywopłotem. Jeżeli jest skrzyżowanie, to nie ma szans by zobaczyć czy coś nie jedzie, bez wysunięcia się powoli zza rogu, licząc, że nikt nie pędzi poprzeczną ulicą na złamanie karku. Klakson ma też trzecie zastosowanie – „jedziesz po moim pasie, schowaj sie trochę”. To też się często zdarza. Nie ma chodników, więc piesi, rowerzyści, motocykliści i wszystko inne porusza się drogą. Co chwila kogoś omijasz. Ci z naprzeciwka robią to samo. Na całe szczęście wszystko odbywa się w raczej spacerowym tempie. Nie ma stresów… z wyjatkiem autobusów. Autobusy są duże, kolorowe i nikogo na drodze się nie boją.
Swoja droga autobusy, to osobny temat. Każdy jest inny, każdy jest kolorowy i jak się nad tym zastanowić, to w sumie dlaczego wszystkie mają wyglądać tak samo? Przecież można pomalować takiego lokalnego Autosana w plażę, morze, palmy i napisać „Knight Rider” wielkimi gotyckimi literami.