Little Black River Peak
Dawno nie zrobiłam sobie dziury w nodze, więc postanowiliśmy wybrać się znowu do Parku Black River i przejść się na najwyższą górę na Mauritiusie. Tym razem wjechaliśmy od Parku od strony Chamarel, dzięki czemu byliśmy wyżej na pozycji startowej i wędrówka na górę zajęła nam ok 1,5 godziny, wliczając piciu, siku, kanapkę. Właściwie całą trasę idzie się wąską, dość ubłoconą dróżką, zygzakiem góra-dół-góra, na końcu kawałek z linami… i oto czubek góry, a na nim ławeczka w kolorach flagi Mauritiusu dla strudzonego wędrowca. Widok taki, że brak słów, masz wrażenie, że zawadzisz głową o chmury i wszystko w zasięgu ręki – na południe Le Morne, zachodnie wybrzeże z gorą Tamarin, wreszcie patrząc dobrze na wschód można dostrzec nieduże jeziora i zdaje się, że posągi – to chyba Ganga Talao.
Jest wściekle gorąco, rypią komary, twarz się cieszy szeroko. Mogłabym powiedzieć, że jest cicho, ale z Szymonem to niemożliwe.
Co poza tym? Trzeba było się przenieść na drugi koniec świata i zatęsknić za niektórymi smakami, żeby zrobić samodzielnie chleb (na zakwasie!) i twaróg. Czuję się, jak mały chemik, kolejne wytwory w produkcji. No i trzymajcie kciuki, jutro pierwszy dzień w szkole!