Maha Shivaratri
Dziś jest Maha Shivaratri, jedno z najważniejszych świąt hinduskich, dla wyznawców Śivy to najważniejsze święto. Złożoność i mnogość wszystkiego w tej kulturze i religii jest dla mnie zdumiewająca łamane na zachwycająca. Nie to, żebym to od razu ogarniała. Przed samym świętem próbowałam Tytusowi objaśniać co to jest trimurti, ahimsa, karma, reinkarnacja, nirwana. Tytus jak zawsze do bólu praktyczny zapytał, czy komuś udało się osiągnąć nirwanę, pewnie chciał go zapytać, jak było. Tak czy owak, jak już mi się wydaje, że coś rozumiem, to za chwilę okazuje się, że jednak nie do końca, bo pojawiają się na scenie nowi bohaterowie, bogowie i demony i jest to tak, jakbym znowu czytała Silmarilion Tolkiena.
Wieść gminna niesie, że z okazji święta należy pościć, a każdy szanujący się wierny przyodziany na biało odbywa ielgrzymkę do świętego jeziora Ganga Talao. Jezioro uzyskało swój święty status zdaje się w 1972, kiedy wlano do niego wody z Gangesu. My mieszkając na zachodnim wybrzeżu postanowiliśmy jednak przewieźć się samochodem, który byśmy zostawili w bezpiecznej odległości (bezpieczeństwo dotyczyło głównie małych nóżek Szymona, za małych, żeby pokonywać duże odległości, a za dużych żeby je nieść na plecach).
Do Grand Bassin dojeżdża duża szeroka droga, z wydzielonym pasem dla pielgrzymów. Przed kompleksem stoją 2 olbrzymie posągi – jesten to Śiva, a drugi – jeszcze w budowie – to Durga. Ludzi sporo, ale zaparkowaliśmy bez problemu przed boginią. Wszędzie sporo policji a na trasie namioty, chyba głownie z napojami dla strudzonych piechurów.
Nad samym jeziorem gęsty zapach tysięcy kadzideł, większość ludzi w odświętnych strojach, trzymają w koszyczkach ofiary z owoców, liście, kwiaty, z namaszczeniem rozbijają kokosy i wlewają mleko i wodę do świętego jeziora. Wszystkiemu towarzyszy hinduska muzyka, oraz nadawane przez głośniki nauki mędrców. Co mnie tu najbardziej zawsze wzrusza, ludzie są dla siebie bardzo mili, szeroko uśmiechnięci. Jakiś pan tłumaczy nam zawiłości wierzeń z jednej strony święta woda jeziora, z drugiej strony ogień, który podsycają wierni. Po chwili drepczemy z Tytusem w kolorowym ogonku, każde z garścią pachnących ziół, które dorzucamy do ognia na chwalę najwyższego (najwyższych?).
Nie przeszkadza mi deszcz który zaczyna padać po zmroku, podoba mi się tutaj chyba wszystko – przepiękne stroje, zapach kadzideł, muzyka, o hinduskim jedzeniu nie wspomnę. Jedynie moje eko natręctwo odbija się czkawką na widok tylu śmieci, które wrzucają do świętej wody lub w krzaki. Szczęśliwie oprócz policji jest też sporo służb porządkowych, wygląda na to, że święto Śivy jest zorganizowany równie sprawnie jak Open’er w Gdyni 😉
Wracamy po ciemku i w deszczu, mimo późnej pory w stronę świątyni ciągnie sznur samochodów i pieszych. Szymon zasnął, ale wygląda na to, że świętowanie jeszcze trochę potrwa.