pół roku później
No i pum, pękło pół roku odkąd mieszkamy na Mauritiusie. Nadal nie bardzo wiem, jak i kiedy to się stało, zleciało w mgnieniu oka i jednocześnie sporo się zdarzyło. Przestałam się nad tym zastanawiać i staram się przyjmować rzeczy i zdarzenia wg kolejności zgłoszeń, wyciągać z bycia tutaj ile się dobrego da. A dobrego jest tyle, że czasami boję się, że moja bańka mydlana pęknie z hukiem.
[tu był cały długi akapit z detalami i odcieniami bańki, ale im dłużej o tym myślę, tym mniej mam do powiedzenia, więc skasowawszy]
Jak niedawno powiedziała bliska mi osoba, tysiące km od domu i dalej prowadzimy dom otwarty. Dopiero co pożegnaliśmy jednych gości, zaraz jutro przylatują nowi. Wspaniale jest zobaczyć „swoich”, jednocześnie odnoszę wrażenie, że zdziczałam (może zdziwaczałam?) i coraz bardziej odklejam się od warszawskiej rzeczywistości. Jest mi z tym bardzo dobrze. Jestem kwiatem lotosu, taflą jeziora, kropką na oceanie niewidoczną z kosmosu.
W piątek lecimy z krótką wizytą do Polski i to nie jest prima aprilis (mimo że jest).
Szykujcie manifestacje a póki co, obrazeczki: