ocean drive
Wypadła mi niespodziewana wyprawa do Warszawy, z młodym człowiekiem pod pachą. Opuszczaliśmy słoneczną i coraz bardziej gorącą Warszawę, pełną truskawek, młodych ziemniaków, z koperkiem, rowerzystów i pikników nad Wisłą. Trafiłam na moment, kiedy kwitły zarówno bzy i kasztany, i mimo że pobyt jak zwykle krótki i bardzo intensywny, Warszawa zdążyła mnie zachwycić.
Ale zanim wsiadłam do samolotu, wdrapaliśmy się na Tourelle du Tamarin, u podnóża której mieszkamy. Wchodzenie tam z niewyleczoną nogą nie było zbyt mądrym pomysłem, ale jak mawia moja mama – kto nie ma w głowie, ten ma w nogach. Mam więc w nodze uraz i mogę się chwilowo pożegnać z bieganiem, akurat jak już mi się podobało. Z nogą czy bez, warto było się wdrapać, widok na całą okolicę imponujący.
To podróżowanie Mauritius-Polska jest dla mnie trudne. Prawie doba od wyjścia z domu do wejścia do domu. 12h w samolocie. Pijani rodacy na trasie utwierdzają Cię w przekonaniu, że trzeba spierdalać i nigdy nie wracać, Wielka Rzeczpospolita Szlachecka to nie moja bajka.
Niby 2h różnicy czasu, ale snuję się po nocach i nie mogę rano wstać. Przestawianie się znowu na lewą stronę drogi, przez pierwsze 3 dni w kółko włączam wycieraczki zamiast kierunkowskazu. Jest chłodniej (niż w Warszawie), mocno wieje, błąkam jak ćma, gdzie właściwie chciałabym teraz być.
Widok oceanu działa jak okład na serce.