Jednym z ważniejszych punktów na mojej maurytyjskiej (mauritiuskiej?) bucket list były wieloryby.
Po zachodniej stronie wyspy można spotkać przez cały rok kaszaloty, które są największymi obecnie mięsożercami – znaczy mają zęby, a nie fiszbiny. Najbardziej lubią jeść kałamarnice i inne głowonogi, potrafią bardzo długo się zanurzyć – czytałam gdzieś, że przepływający przy dnie kaszalot przerwał żuchwą kabel transatlantycki na głebokości ponad 1 km. Tak, to one właśnie są pierwowzorem Moby Dicka. Dziady kaszaloty mogą mieć do 20m długości, baby ok 12m.
W naszej okolicy mieszka stado składające się z kilku samic i młodych, panowie zaszczycają obecnością w sposób nieprzewidywalny. No i kaszaloty są zagrożone.
Poza kaszalotami w okresie lipiec-sierpień można spotkać walenie, które przemierzają dzikie odległości od bieguna południowego w stronę Madagaskaru, gdzie się rozmnażają.
Nasza wycieczka zaczęła się drobnym deszczem i ostrzeżeniem, że ze spotkania mogą być nici. Poranne łodzie nic nie namierzyły, a i pogoda niespecjalna. Mimo to, wypłynęliśmy jakieś 5 km w głąb i zaczęło tak bujać, że żołądek szybko przypomniał mi, gdzie moje miejsce. Skiperzy nastawiali swoje sondy, żeby wybadać gdzie jest szansa na wielkiego zwierza, ja w tym czasie walczyłam o utrzymanie śniadania w żołądku (nie zasypiaj, patrz w horyzont!), Szymon stękał że mocno buja, a Tytus jak zwykle siedział na dziobie z rozwianym blond lokiem.
Kiedy doszłam do etapu „no dobra, pobujaliśmy się, można wracać„, jeden ze skiperów krzyknął, że wieloryb. Wszyscy rzucili się go wypatrywać, nawet mój żołądek na chwilę zamarł. Świadkowie twierdzą, że widzieli kształt pod wodą, ale podejrzewałam, że to blaga albo myślenie życzeniowe. Moje sokole oko nic nie widziało, za to żołądek widział coraz lepiej. Pan bujał łódką dalej w poszukiwaniu bardziej widocznych wielorybów, myślałam chciałaś babo to cierp na zmianę z kurwa po co mi to było, oddychaj głęboko, patrz w horyzont, przełknij ślinę.
No i kiedy już naprawdę przestało mi się podobać i jedyna myśl, jaka mi towarzyszyła to zaraz się tu porzygam… wtedy właśnie, jak w biblijnej scenie wyszło słońce. Oraz wieloryby! Najpierw jeden, potem dwa, potem trzy naraz a potem nagle było ich siedem – całe stado z młodymi, prychając powietrzem wzbijały fontanny wody.
Mnie w takich chwilach klucha zatyka gardło i łzy lecą ciurkiem. Piękno w czystej postaci (oczywiście piękne wieloryby, a nie moje kluchy). Wojciech wykazał się super chytrością wkładając Gopro do wody, dzięki czemu nagrał olbrzymy w całej okazałości.
Teraz, gdy kto go zapyta,
Czy widział już wieloryba,
Nosa do góry zadziera
I odpowiada: – No, chyba…*
*Fragment wiersza Juliana Tuwima „Pan Maluśkiewicz i wieloryb”