Brakowało mi chyba odwagi, ale też i słów, żeby coś napisać.
1.września wróciliśmy do Polski. Mieszkaliśmy na Mauritiusie rok.
Ilość wrażeń, obrazów i przemyśleń starczyłoby pewnie na książkę, ale spodziewam się, że dla większości odbiorców byłaby niestrawna. Zleciało za szybko, jednocześnie wydarzyło się tak wiele nowych dla mnie rzeczy, że ten rok był pełniejszy i intensywniejszy niż kilka poprzednich.
Jadę jeszcze na oparach euforii, radości jaką spotkaliśmy po powrocie. Polska przywitała nas piękną i łaskawą jak na wrzesień pogodą. Odpowiadając na najczęstsze pytanie – nie, nie mam depresji. Wszystko ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne. Doceniam wiele rzeczy, które tu są. Nawet bardziej, niż kiedyś. Jednocześnie Warszawa mnie przytłacza. Za szybko, za dużo, za głośno. Tęsknię za przyrodą (no może nie za tą wielonożną), strasznie brakuje mi oceanu. Nie oglądam na razie zdjęć i filmów, zostawiam je na długie, zimne, jesienne wieczory. Trochę boję się, że mogłabym rzucić znowu wszystko w diabły i wyjechać.