Sukau, witamy na Borneo
Indonezja nie bardzo chciała nas wypuścić. A to prom nam uciekł, a to połączenia nie było. W takich momentach zaczyna się przygoda i jest największy sprawdzian dla naszego stada. Radzenia sobie w nieplanowanych sytuacjach i radzenie sobie z frustracją swoją i młodocianych. I co teraz, głodny jestem, siku-kupa, nudzę się, mam ciężki plecak, daleko jeszcze? chciałbym już wracać! a czy Wy w ogóle wiecie, gdzie jedziemy i tym podobne kwiaty.
Indonezja zdążyła nas zmęczyć i jednocześnie odcisnęła głęboki ślad w moich trzewiach. Nie wiem, jak reszta, ale ja wiem, że chcę tu wrócić. Nieprawdopodobna różnorodność wysp, religii, przyrody – krajobrazów, wulkanów, roślin, zwierząt i miejsc do nurkowania, bajka! Spędziliśmy tu ponad 5 tygodni i ledwo musnęliśmy to, co Indonezja ma do zaoferowania.
Przekroczyliśmy malezyjską granicę w Tawau i przemieszczamy się po Borneo ze wschodu na zachód. Pierwszym przystankiem było Sukau nad rzeką Kinabatangan. Zamieszkaliśmy z lokalną rodziną, nasi gospodarze już na start wsadzili nas wieczorem do łódki na nocne obserwowanie fauny. Kapoki, latarki i w drogę! Moja mieszczuchowska osoba nie zdążyła nawet pisnąć, że oto właśnie najbardziej szalona rzecz, na jaką się porywam – pływanie nocą we mgle w rozchybotanej łódeczce po rzece z krokodylami. Tadam! Od razu pomyślałam, co by powiedziała moja mama na to i jak wiele niecenzuralnych wyrazów niosłoby się w tej mgle. 😉
W świetle latarki błyskają tylko wielkie oczy a wyobraźnia podpowiada możliwe sensacyjne scenariusze. Było wspaniale! Powrót do bazy, sen i pobudka o 5 na kolejną wyprawę łodzią. Dzień wstaje błyskawicznie, ale na rzece jeszcze mgła nadaje całemu miejscu magiczny klimat.
Po obu stronach rzeki las i zatrzęsienie zwierząt – makaki, orangutany, niezwykłe nosacze i dzioborożce, zimorodki, orły. Wpłyniesz głębiej w odnogi rzeki i widzisz, że dżungli wokół tak naprawdę jest niewiele, zaraz za nią zasieki drutów pod prądem a potem niekończące się plantacje palmy olejowej. Większość drogi z Tawau obserwowaliśmy połacie wielkich plantacji – palmy, palmy i tylko palmy ciągną się po horyzont. Na plantacjach stosuje się nawozy, które spływają do rzeki i trują ryby. Lokalni rybacy nie mają z czego żyć, a i lokalne krokodyle nie mają co jeść, więc zdarzyło się kilka sensacyjnych wypadków. Nigdy nie przypuszczałabym, że palmy mogą być tak przygnębiającym widokiem.
W przerwie między wycieczkami łodzią, wyprawiamy się też do lasu pieszo. Oblani repelentem, skarpety naciągnięte po pachy. Szczelnie zabezpieczeni przed pijawkami idziemy w krzuny. Po całonocnej ulewie gorąco, grząsko, ślisko i mokro, nie wiesz czy lepisz się z powodu tego, że woda wisi w powietrzu, czy to własny pot tak daje się we znaki. Przyroda oszalała, wszystko wokół jakby żyło w nieustającym wyścigu, kto większy i bardziej zielony.
Szukamy jeszcze słoni karłowatych, które żyją tylko na Borneo, dużo mniejszych niż te, które widzieliśmy w Afryce, ale równie zagrożone. Podobnie zresztą jak orangutany. Pierwszego dnia udaje nam się wypatrzeć jednego słonia, ale schowany w zaroślach ani myśli nam się pokazać. W oddali słychać trzaski gałęzi i porykiwania pobratymców. Postanawiamy wrócić w to samo miejsce o świcie. Woda jest gładka jak tafla jeziora, małpy skaczą po gałęziach, po słoniach ani śladu. Może poza wydeptanym zejściem do wody i silnym zapachem odchodów.
Śniadanie jemy na łodzi, na środku rzeki – placki ze słodkim fasolowym nadzieniem i jajka na twardo – Szymon mówi, że to najlepsze śniadanie w jego życiu. I chwilę potem, kiedy mamy już wracać słychać znowu ryk. Z jednej strony rzeki, potem z drugiej. Szuranie gałęzi, sarkania… i nagle są! Stoją dwa słonie na brzegu! Po chwili pokazują się kolejne, z młodymi! I jeszcze kolejne… Po chwili przeszło dziesięć tych pięknych zwierząt przeprawia się przez rzękę. Gapimy się jak zaczarowani, całe zamieszanie trwa kilka, może kilkanaście minut.
Po powrocie do domu oglądamy siebie dokładnie, pijawki przyczepiają się wszędzie i zupełnie nie chcą się rozstać. Ugryzienie nie boli, za to krwawi mocno.
Ale warto było dać się obleźć i nawet pogryźć w zamian za to, co widzieliśmy.