Kuala Lumpur
Jak do tej pory nigdzie nie zmarzłam tak, jak w Malezji. Wygląda na to, że klimatyzacja jest symbolem statusu i każdy szanujący się kierowca jeździ w temperaturze nie wyższej niż 18 stopni. Po 15-godzinnej nocnej podróży autobusem z Miri do Kuching szczękaliśmy zębami zawinięci w bluzy po uszy. Podobnie było w każdym innym autobusie, a metro w Kuala Lumpur zakończyło się tygodniowym katarem u Szymona.
A propos Kuala Lumpur – nie uciekliśmy przed kalką porównań. Opisywane w internecie “must see” okazało się w większości rozczarowaniem w porównaniu z innymi miastami, co utwierdza mnie w przekonaniu, że warto przejrzeć przewodniki, ale nie należy się ich zbytnio trzymać. Dobrze sobie przejrzeć, co inni polecali w danym miejscu, ale wcale nie zakładać, że nasze odczucia będą takie same.
Na szczycie wież Petronas nasi synowie zgodnie (!!!) orzekli, że w sumie Burj Khalifa w Dubaju i większa, i widok bardziej spektakularny – mamo, możemy omijać na przyszłość podobne atrakcje. I w to mi graj! O ile Dubaj jest dla mnie wciąż miastem z filmu s-f otoczonym pustynią po horyzont, konsekwentnym w swym szaleństwie i wielkości, o tyle KL wydało mi się wizją pijanego architekta. Nowoczesne wieżowce wymieszane z koszmarnymi klocami mieszkalnymi (pardą maj frencz, kondominia) w stylu JW Construction, między tym upchane drewniane domy na palach, nędzne chaty kryte blachą i szmatami, a wszystko to spowite wstęgami autostrad. Przedziwna kombinacja. Do tego kolejne Chinatown, kolejne Little India… zaczęliśmy szukać, czym to miasto może różnić się od poprzednich. Tym sposobem znaleźliśmy się w fajnym centrum sztuki islamskiej. Albo Batu Caves, czyli hinduskich świątyniach ukrytych w jaskiniach. Wprawdzie trwa w nich teraz remont, ale w ramach pomocy mogliśmy wnieść na górę (prawie 300 schodów) wiadro piachu lub trochę cegieł.
Największą fascynacją są dla mnie wciąż ludzie. Malezja to w większej części Malajowie (muzułmanie), ale jest wielu Chińczyków i hindusów. Azjatyckie miasta to mieszanina rysów twarzy, kolorów skóry, strojów i obrządków. Może przyprawić o zawrót głowy i jest najlepszą lekcją tolerancji i odtrutką po naszej narodowo-katolickiej monokulturze.