Cameron Highlands
W Cameron Highlands główną bazą wypadową jest miasteczko Tanah Rata. To takie malezyjskie Zakopane, charakterystyczne domki, wszystkie na jeden wzór, główna ulica jak Krupówki pełna knajp i wszelkiego badziewia. Zimno! „Tylko” 25 stopni, na straganach sprzedają wełniane czapki i rękawiczki! Chłopaki odetchnęli z ulgą, to pierwszy raz odkąd wyjechaliśmy z Polski, kiedy upał nie wali człowieka patelnią po głowie. W ruch idą długie spodnie i bluzy.
Do Cameron warto przyjechać ze względu na herbaciane pola wokół, (dla chętnych też wycieczki po fabryce herbaty). Szymon jęczał „ale co my tam będziemy robić?! Przecież nie będę stał i godzinę patrzył w herbatę!” (foch) a potem okazało się, że jednak znowu przygoda, bo po pierwsze można stopem na pace pojeździć po serpentynach, a po drugie te pola herbaciane to niezły labirynt i świetne miejsce do zabawy. A jak się człowiek zmęczy i zmoknie, to można usiąść na zadaszonym tarasie, pić lokalną herbatę i dalej napawać się widokiem. Foch odegnany.
Poza malowniczymi plantacjami okolica szczyci się też plantacjami truskawek, ale na tę część spuśćmy zasłonę milczenia. Zamiast ganiać po szklarniach myślę, że dużo lepiej wybrać się do Mossy Forest. Po prawdzie oficjalnie był on teraz oficjalnie zamknięty (grudzień 2017), bo remontują trasy, ale od czego w okolicy nieoficjalne przecinki, znowu przygoda, a las to las, prawda?
Ten las jest jak z bajki, niesamowity, obrośnięty mchami, mokry, jak żaden inny z dotychczas widzianych.
Terima kasih Malezjo, byłaś niezwkła.