Coron. Filipiny odc. 2
Pierwszy raz w podróży mamy kłopot ze znalezieniem kwatery. Wszystko jest albo zajęte, albo nora, albo grubo poza naszym budżetem. Miasteczko Coron jest zatłoczone i bardzo głośne. Główną uliczką niekończący się wąż tricycli i skuterów, poboczem przelewają się turyści. Słyszę często polskie głosy. Jest knajpa wegetariańska, włoska, turecka, do wyboru ale ceny od razu turystyczne. Turystów jest naprawdę dużo. Buduje się sporo hotelików między połaciami biedy, bambusowych chatynek, blachy falistej, hord dzieciaków i bezdomnych psów. Nowe budynki o minimalistycznych kształtach, z basenami na dachu wyglądają jak złote zęby u bezdomnego dziada – takie jest dla mnie Coron. Infrastruktura nie nadąża za popytem, w co drugim oknie wisi kartka – szukamy sprzedawców, kucharzy. Palawan przeżywa swój boom, spotkany na nurkowaniu Niemiec opowiada, że na El Nido turystów jest jeszcze więcej, co oznacza, że trzeba chyba uciekać.
Ale zanim uciekniemy, nurkowando i snorklowanie – po to tu przyjechaliśmy. Wokół Coron leżą zatopione japońskie wraki z 2 wojny światowej. Niektóre tak płytko, że widać je z łodzi, inne głęboko. Zepsute ucho daje o sobie znać, ale paradoksalnie są to jedne z najspokojniejszych nurów, jakie miałam przyjemność odbyć. Szymon odgraża się, że wróci tu za dwa lata, jak tylko będzie mógł zrobić uprawnienia PADI.
Coron to też turystyczne pułapki, bajkowe krajobrazy, plaże i zatoczki, biały piasek i woda jak farbka, a w tym wszystkim jednodniowi wycieczkowicze – hordy ludzi ubranych w kamizelki ratunkowe, ludzkie stonogi w pomarańczowych kapokach, połączonych liną jak przedszkolaki z kołem ratunkowym z przodu i z tyłu, ale każdy wyposażony w telefon w wodoodpornym etui. Mijając punkt widokowy przy Kayangan Lake myślę sobie, że mogłabym zrobić taki kanał zdjęcia z Insta versus rzeczywistość. Punkt często pokazywany na Instagramie versus kolejka kapoków do zdjęcia, zatoka pełna łodzi i zadymiona, bo na każdej łódce właśnie rozpalili grilla i szykują lunch pakietowy dla turystów, pod łodzią na białym piaseczku leżą puszki i jednorazowe sztućce. Filipińczycy, macie tak piękny kraj – nie pozwólcie go zadeptać. Tak jak Boracay, które nie udźwignęło turystyki i jak wieść gminna niesie zostało zamknięte na kilka miesięcy, żeby je posprzątać.
Po kilku dniach hałas Coron nadal mnie męczy, ale mieszkamy na cichej uliczce z boku, tuż za Brooklynem. Oswoiłam sobie ten bałagan i właściwie mogłabym zostać tu dłużej, obejrzeć więcej wraków, poszukać długoni, poszwendać się. Ale poza wodą chcemy zobaczyć też filipińskie góry i słynne tarasy ryżowe w Banaue, więc znowu pakujemy plecaki i ruszamy w drogę.