Japonia. cz.1
Pierwsze wrażenia po przylocie do Japonii były oszałamiające. Jest tak czysto, tak porządnie i zorganizowanie. Tak cicho! I tak łatwo! I znowu chłodno – Tytus się cieszy. Standardy hosteli są lata świetlne od tych, które odwiedzaliśmy do tej pory. Z angielskim nie jest tak źle, jak oczekiwałam i ceny nie są tak wysokie, jak się spodziewałam.
Kupując bilety lotnicze celowaliśmy w kwitnienie wiśni. Doczytaliśmy, że w Japonii są ogłaszane prognozy kwitnienia w poszczególnych regionach. Przyroda zrobiła psikusa i wiśnie zakwitły nieco wcześniej, ale i tak wszystko wokół obsypane jest jeszcze kwiatami – wiśni, śliw, azalii i czego tam jeszcze. Nie tylko turyści fotografują każde drzewko, Japończycy reagują równie entuzjastycznie na każdą sakurę i wcale się nie dziwię, bo naprawdę wygląda to bajkowo.
Przygodę z Japonią zaczęliśmy w Fukuoce. Początek był trudny, bo przywitały nas temperatury w okolicy 10 stopni, wiatr i deszcz zacinający poziomo. Ubraliśmy się stylowo na kloszardów – warstwowo we wszystko, co się dało i do boju.
Odwiedziliśmy Beppu z jego gorącymi źródłami, potem przenieśliśmy się do Hiroszimy. Miyajima, dalej Nara, świątynie i jelonki, Iga z muzeum ninja okazało się być strzałem w dziesiątkę dla Szymona. Zamek w Himeji, w końcu zasłużony popas w Hakone – zarezerwowaliśmy nocleg w tradycyjnym riokanie – maty tatami, spanie na futonach, przebrani w yukaty snuliśmy się po gorących łaźniach siarkowych.
Po drodze zaliczyliśmy nawet małe trzęsienie ziemi – głownie Wojtek, bo ja śpię tu jak kamień, a zdarzyło się akurat w nocy. Niemniej jednak nie da się zapomnieć, że jesteśmy w obszarze bardzo aktywnym sejsmicznie.
Trasa jest intensywna, przemieszczamy się wiele pociągami (jazda shinkansenem to nowy poziom doznań). Jestem maniakalną fanką japońskich toalet – świecących, grających, z podrzewaną deską, kosmicznych niemal jak ze statku Enterprise, a przede wszystkim zawsze czystych, przestronnych i z przewijakiem albo krzesełkiem dla dziecka. Jestem pod wrażeniem jak zagospodarowana jest przestrzeń miejska – wszystkie chodniki przystosowane dla niewidomych, oznaczenia na dworcach, gdzie zawsze wiesz, w którym miejscu zatrzyma się Twój wagon. Ludzie nie pchają się, tylko grzecznie zajmują miejsce w kolejce. Nikt nie gada przez telefon, ani nie słucha głośno muzyki. Wielkie parkingi rowerowe (tak, wszyscy jeżdżą rowerami!). Ale jest też część Japonii, której nie rozumiem i nie wiem, czy mi się podoba. Rzesze klonów w garniturach wychodzących z biur o 22, infantylna ikonografia tych wszystkich kotków, piesków, mordek z uszami, mangowe dziewczęta z ogromnymi piersiami jak dmuchane lalki, salony gier, w końcu rzesze ludzi, ale każdy jakby osobno, wpatrzony w przynajmniej jeden a bywa i więcej podręcznych ekranów.