Moorea

Dawno, dawno temu, w poprzednim życiu, około 2013r. zobaczyłem zdjęcie na Instagramie. Obrazek został w mojej głowie i miałem nadzieję, że kiedyś zobaczę go na własne oczy. Ten dzień był dziś. Moorea jest piękna – wulkaniczna wyspa z ostrymi, zielonymi szczytami wyrastającymi prosto z morza. Jadowicie zielony las i małe wioski wciśnięte pomiędzy góry i ocean. Niekończąca się przestrzeń nieba usiana obłoczkami, leniwie sunącymi tuż nad głową. No i gwiazdy, tak wiele gwiazd i cała droga mleczna. Można siedzieć godzinami i podziwiać widoki.

Zawsze chcieliśmy tu przyjechać, jednak z perspektywy Polski wyglądało to na ekstrawagancką i kosztowną przygodę w cenie ok 7000 PLN za przelot dla jednej osoby, a potem zakwaterowanie – pewnie hotel z chatkami na palach. Mimo wszystko nie poddawaliśmy się i w końcu, pewnego zimnego dnia w Wietnamie klikałem bez sensu w Google Flights… i bum! Jest! Lot z Hawajów dla całej naszej czwórki kosztował mniej niż ten pojedyńczy z Polski. Jedno wino później zdecydowaliśmy, że tak – lecimy, a resztą zajmiemy się później. Podejrzewam, że podła wietnamska pogoda mogła mieć wpływ na naszą decyzję.

Po 5-6 miesiącach w podróży wiedzieliśmy, że nawet w super ekskluzywnych  destynacjach można znaleźć coś tańszego. Wymaga to tylko trochę czasu, cierpliwości i kung-fu w googlowaniu. I tak było tym razem. Kwatera na Airbnb, wprawdzie z dwoma zdjęciami na krzyż, ale miała dobre oceny, więc zdecydowaliśmy, że idziemy w to. Teraz wiemy, że to był świetny wybór. Mieszkamy w drewnianej chatce, wprawdzie nie na palach, tylko 200 metrów dalej. Mamy piękny ogród, uśmiechniętego psa i dwa koty, kuchnię na świeżym powietrzu i dość proste warunki życiowe, ale przecież nie potrzebujemy więcej. Biorąc pod uwagę pogodę, w ogóle nic więcej nie potrzeba. Jest idealnie.

Adresy dzielą się tu na te od strony oceanu, albo te od strony gór. My jesteśmy po stronie góry, drugi dom, naprzeciw przystanku autobusowego. Zatoka Opunohu, obok Tropical Garden. wiekowa pani taksówkarz nie potrzebowała więcej wskazówek. Jest jedna droga wokół wyspy i zajęło nam mniej niż 2 godziny, żeby objechać ją wokół. Mapa jest upstrzona małymi wioskami, życie toczy się leniwie. To pewnie najlepsza miejscówka w Unii Europejskiej, tylko jest..cóż…  po drugiej stronie kuli ziemskiej. Francuzi wiedzieli, gdzie zakładać kolonie. Moorea tak bardzo przypomina nam Mauritius, że od razu poczuliśmy się tu jak w domu i w ogóle nie chce mi się jechać dalej. Życie dla samej przyjemności życia i cieszenia się każdym dniem versus życie skupione na osiąganiu kolejnych celów, którego nauczyło nas społeczeństwo.

Jutro snorklujemy.

Somewhere over the rainbow<< >>Maururu

About the author : czyzuwryzu