Parki Narodowe cz. 2 – Zion
Nie da rady zobaczyć wszystkiego, żeby nie zamienić tej podróży w maraton i odhaczanie punktów z listy. Rewidujemy plany, odpuszczamy Bryce, będzie po co wracać. Jedziemy dalej, do parku Zion. Pierwszy zachwyt – jest zieleń, są drzewa! Kempingi w parkach narodowych dzielą się na dwie grupy. Niektóre można rezerwować online, ale często trzeba to robić z odpowiednim wyprzedzeniem. Są też takkie na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”, po prostu przyjeżdżasz rano i sprawdzasz czy są wolne miejsca. Kluczem do sukcesem jest słowo „rano”. Przy naszym trybie podróżowania to trochę loteria. W Joshua Tree bez problemu znaleźliśmy miejsce, w Monumentach udało się bez problemu zarezerwować 2 dni przed przyjazdem. W Zion nam się nie udało, a po przyjeździe wyjaśniło się dlaczego. Jest masa ludzi. Masa. Krupówki, Giewont, te sprawy. Po parku jeżdżą autobusy, pewnie gdyby kierowcy mogli jeździć po parku, byłby permanentny korek.
Znajdujemy przedostatnie wolne miejsce na prywatnym kempingu tuż za bramą parku i okazuje się być strzałem w dziesiątkę – ma basen, co okaże się zbawieniem w kolejnych dniach. Praktykujemy nadal wstawanie o 5 rano, pierwsze busy odjeżdżają o 6 rano a kolejka do nich formuje się chyba grubo przed 6-tą. Ale jeśli wbijesz na szlak wcześnie rano masz szansę wędrować w chłodzie i bez tłoku. Ok 11 słońce zaczyna palić i nie bierze jeńców, jest ponad 40 stopni. Wracamy ze szlaków ok 12-13 złachani ale szczęśliwi, a wtedy resztę skwaru można przetrwać w wodzie, nawiązując stosunki dobrosąsiedzkie. Obserwowanie dzieciaków, jak sobie radzą z komunikacją w obcym języku, w obcym środowisku jest super i myślę, że jedną z najfajniejszych rzeczy, jakiej się nauczyli w tej podróży to, żeby się nie bać, napierać, gadać.