Parki narodowe cz3. Sekwoje i Kings Canyon.

Mamy ogromne szczęście do parków narodowych. Zaczął się już sezon wakacyjny, internety grzmią, że do najpopularniejszych parków trzeba robić rezerwacje kempingów z trzy-, cztery- a nawet sześciomiesięcznym wyprzedzeniem. Z naszym trybem podróżowania takie rezerwacje są niemożliwe i jak do tej pory tylko w Zion nie znaleźliśmy miejsca w parku… tylko 10 minut spacerem za jego bramą wejściową.

Z tymi kempingami jest tak, że na terenie każdego parku jest przynajmniej kilka. Już chyba pisałam, że jedne można rezerwować online, w innych obowiązuje zasada „kto pierwszy ten lepszy”. Ale każdy park jest inny. W jednych nie wolno było nic przymocować do drzew, w innych rozpięliśmy między drzewami hamak. W jednych tylko toaleta typu latryna a najbliższa woda dziesięć kilometrów dalej, w innych prysznice, pralnie i baseny. W niektórych visitor center to mała drewniana chatka, w innych wielki kombinat. To, co łączy wszystkie, to czystość, przystosowanie dla niepełnosprawnych (absolutnie w każdej toalecie, w jakiej byłam w Stanach Zjednoczonych jest papier toaletowy i kabina dla niepełnosprawnych. Można? Można!)

W parku Sekwoi i Kings Canyon było podobnie. W internecie znaleźliśmy miejsce w sercu parku, ale na jedną noc. Na miejscu okazało się, że na sąsiednim polu bez rezerwacji jest wolne miejsce, więc znowu trafiliśmy bingo. Sama droga z Las Vegas była niesamowita. Obserwowanie, jak zmienia się krajobraz – wypłowiałe łyse góry pokrywają się pożółkłymi trawami, potem gdzieniegdzie pojedyncze krzewy, drzewa… potem robi się coraz bardziej płasko i coraz bardziej zielono. W końcu jedziemy przez farmy, sady pełne owoców, by w końcu powitać góry i coraz większe drzewa. Z każdym metrem i zakrętem w górę spada też temperatura. Zostawiliśmy w Las Vegas rano prawie 40 stopni, a kiedy dojeżdżamy wieczorem na pole namiotowe jest 16. Chłopcy są wniebowzięci.

Sekwoje są majestatyczne. I naprawdę ogromne. Inne drzewa wyglądają przy nich jak karły. Po pustynnym krajobrazie ostatnich tygodni zachwyca nas zieleń i obłędny żywiczny zapach lasu. Nasze miejsce namiotowe wyposażone jest w tzw „bear box”, czyli metalową skrzynię, w której musimy schować wszystko co pachnie i mogłoby skusić miśki – jedzenie, kosmetyki. Miśki nie przychodzą, za to przyłażą jelonki, sarenki, ptaki, wiewióry i wszelkie ich pochodne. Trochę jak u Disneya, kiedy Królewna Śnieżka budzi się na łące a wokół zwierzątka strzygą uszami. A propos miśków – na fladze stanowej Kalifornii jest niedźwiedź, ale tak jak wymarłe Dodo na Mauritiusie, tutaj jest to grizzly, którego osadnicy skutecznie wybili w Kalifornii. Jedyne niedźwiedzie, jakie może tu spotkamy to niedźwiedzie czarne (chociaż wcale nie muszą mieć czarnego futra).

Do Kings Canyon zapuszcza się chyba mniej ludzi niż do Sekwoi, zupełnie niesłusznie, bo nawet przejechanie trasy od szczytu kanionu do jego końca to widoki zapierające dech. I mimo, że noga mi coraz bardziej dokucza, robimy prawie 8 km pętlę wzdłuż rzeki, kończąc kąpielą w lodowatej wodzie. Bajka!




There’s a road from Vegas to nowhere…<< >>Yosemite

About the author : Maja