Star Trek
Dawno temu, podczas długiego lotu biznesowego, nie pamiętam czy to był Mauritius, Indie czy Australia, oglądałem film dokumentalny o Star Trek i jego twórcy – Gene Roddenberry. To, co mnie uderzyło, to jego wizja, pokazująca ludzkość, która była w stanie pokonać konflikty międzynarodowe i ruszyła zjednoczona na podbój kosmosu, intergalaktycznej polityki i wojen. Że w jakiś sposób mogliśmy zjednoczyć się jako Planeta Ziemia, a nie jako grupa osobnych państw walczących o przestrzeń i zasoby. To była bardzo optymistyczna wizja przyszłości.
Podróż po świecie przez ostatnie 10 miesięcy dała mi bliższy wgląd w wiele tematów, o których dotychczas czytałem głównie w wiadomościach. Wymieranie gatunków (nurkowanie wśród wyblakłych i wymarłych korali), smog i zanieczyszczenie powietrza (Wietnam, Tajlandia czy miasta USA pokryte szarym kożuchem, gdzie niebo nigdy nie jest niebieskie), globalne ocieplenie (pożary lasów w Kalifornii albo znikające lodowce w górach w północno-zachodnich Stanach) i wiele innych. Pojawia się w mojej głowie pytanie – jak przenieść się z punktu, w którym dziś jesteśmy do wizji Gene’a Roddenberry’ego. Jak poradzić sobie z problemami współczesnego świata i wyjść z nich obronną ręką. Wydaje się być dość oczywistym, że kapitalizm napędzany konsumpcją nie jest najlepszym rozwiązaniem. Nie, żebym był fanem socjalizmu. Po prostu wydaje mi się, że globalne problemy nie mogą być rozwiązane przez komercyjne przedsięwzięcia. Ciśnienie na osiąganie kwartalnych wyników albo zyski udziałowców pozostawiają za sobą zbyt dużo ofiar. Jest to szczególnie widoczne w Stanach Zjednoczonych, gdzie polityka i wielki kapitał stoi w sprzeczności z lokalnymi społecznościami. Lektura lokalnych gazet do porannej kawy dostarcza codziennej dawki tych małych i dużych wojen. Więcej parków narodowych czy więcej przemysłu drewnianego, wydobywczego lub spożywczego. Więcej prac w IT stwarza popyt na więcej mieszkań ale winduje ceny tak wysoko, że ludzie nie mogą sobie pozwolić nawet na wynajem.
Los Angeles, San Francisco i Seattle mają cechę wspólną – wielkie centra globalnych biznesów (rozrywka, tech) i wielu ludzi żyjących na ulicach. I to nie tak, że oni nie mają pracy. Chodzi o to, że ich praca nie jest w stanie zapewnić im dachu nad głową – widok bezdomnych pochylających się nad laptopem nie jest taki rzadki. Będzie jeszcze gorzej, bo dzięki rozwojowi automatyzacji, robotyki i sztucznej inteligencji rośnie ciśnienie na zmniejszenie kosztów pracy.
W rezultacie politycy i my wszyscy będziemy musieli zastanowić się, co zrobić z rosnącą częścią społeczeństwa, która jest wykluczona z rynku pracy i pozostawiona z tyłu, z dochodami zbyt małymi by zapewnić minimum do życia. Żadne przedsięwzięcie działające dla zysku nie będzie miało motywacji, by coś z tym zrobić. Rosnące dysproporcje między bogatymi i biednymi prowadzą do wzrostu nacjonalizmu i ekstremistycznych idei. Zwiększa to też szansę na wybór przywódców obiecujących rozwiązanie problemów metodą „my versus oni” zamiast „my razem z nimi”.
To się już zaczęło w krajach rozwiniętych. Indie, Indonezja, Filipiny czy Brazylia zaraz podążą, chociaż już mają pokaźną ilość wyborców żyjących w skrajnym ubóstwie. Wzrost nierówności oddala nas od wizji zjednoczonej planety Ziemia. Niestety Gene Roddenberry nie powie nam, jak to naprawić, musimy sami rozwiązać ten problem.